
Gdzie podziała się rzetelność? Refleksje po „Rozmowach niedokończonych” z 1 czerwca 2025
Ostatnio ponownie obejrzałem program „Rozmowy niedokończone” z 1 czerwca 2025 roku, prowadzony przez o. Benedykta. Gośćmi byli prof. Mieczysław Ryba z IPN oraz Przemysław Czarnek, wiceszef PiS. Emisja była wyjątkowa — i to wcale nie w pozytywnym sensie.
Tym razem nie dopuszczono do głosu słuchaczy, co samo w sobie zmienia dynamikę programu. Format, który zwykle umożliwia konfrontację poglądów z pytaniami widzów, nagle stał się jednostronną prezentacją narracji polityków.
Czy przypadek? A może świadoma decyzja? Im dłużej analizuję ten odcinek, tym więcej pytań się pojawia.
Mocny argument prof. Ryby — czy aż nazbyt mocny?
W pewnym momencie prof. Ryba przytoczył słowa Karola Nawrockiego o tym, dlaczego zdecydował się kandydować na prezydenta:
„Podczas ekshumacji widziałem, jak Oni dla Polski cierpieli. Więc i ja jestem gotów cierpieć, wiedząc, że druga strona będzie stosowała hejt.”
Na poziomie retorycznym to bardzo silna figura.
Na poziomie merytorycznym — budzi wiele wątpliwości.
Odwoływanie się do narodowego cierpienia, do martyrologii, do śmierci — to elementy wyjątkowo emocjonalne. W polityce często używane, aby nadać kandydatowi aurę misji i heroizmu. Problem zaczyna się wtedy, kiedy emocja zastępuje fakt, a deklaracje zaczynają brzmieć jak część kampanijnego spektaklu.
W tym przypadku argument wydał się po prostu przesadzony. Zwłaszcza że — zgodnie z doniesieniami z książki Daniela Woxa — życie religijne rodziny Nawrockich nie odpowiadało temu, co sugerowano w mediach. To rodzi pytanie o autentyczność przekazu.
Gdzie jest granica? Między publicznym wizerunkiem a rzeczywistością
Nie chodzi o oceny moralne ani zaglądanie w życie prywatne polityków — to nie nasze zadanie.
Chodzi o to, że media katolickie, z założenia kierujące się prawdą i przejrzystością, powinny dbać o pełen obraz sytuacji.
Tymczasem z programu:
- nie dowiemy się nic o kontrowersjach wokół kandydatury,
- nie padną pytania o postępowania, obietnice niespełnione wobec seniorów,
- nie usłyszymy o problemach z uzależnieniem, które wyszły na jaw dopiero pod koniec kampanii.
Widz ma więc dostęp tylko do wybranej części prawdy — tej wygodnej.
Czy brak telefonów był przypadkowy?
Wieloletni format „Rozmów niedokończonych” opierał się na dialogu: prowadzący, goście i — co najważniejsze — słuchacze.
W tym odcinku:
- nie było telefonów,
- nie było konfrontacji,
- nie było pytań trudnych, niewygodnych, krytycznych.
Czy słuchacze zapytaliby o uzależnienie?
O niejasności dotyczące życia rodzinnego?
O brak spełnionej pomocy dla seniorów?
Najprawdopodobniej tak.
A to wystarczy, by zrozumieć, dlaczego linia programu mogła zostać odgórnie „uszczelniona”.
Rola mediów katolickich — obowiązek, nie opcja
Media związane z Kościołem mają szczególną misję. Powinny:
- stać po stronie prawdy,
- unikać politycznej stronniczości,
- dbać o dobro wspólne,
- pomagać obywatelom formować sumienie, a nie sekować niewygodne pytania.
Rzetelność wymaga pełnego obrazu — także wtedy, gdy jest niewygodny dla konkretnego kandydata.
W opisanym programie tej rzetelności zabrakło.
Czego uczy nas ten przykład?
- Emocjonalna retoryka nie zastąpi faktów.
- Brak pytań od odbiorców osłabia wiarygodność programu.
- Media, w tym katolickie, muszą patrzeć politykom na ręce — nie odwrotnie.
- Wybory wymagają pełnej przejrzystości, nie selektywnej narracji.
- Zawiedzione oczekiwania widzów są sygnałem, że coś w systemie informowania szwankuje.
Podsumowanie
Ten odcinek „Rozmów niedokończonych” stał się symbolem szerszego problemu:
Czy media katolickie są jeszcze przestrzenią otwartego dialogu, czy coraz bardziej narzędziem politycznej narracji?
Nie oczekujemy sensacji ani ostrych starć.
Oczekujemy prawdy, odwagi i równego traktowania wszystkich faktów.
Jeśli chcemy budować świadome społeczeństwo — to absolutna podstawa.