dwie strony

 

„Umowa z lustrem” i święte oburzenie. O mieszkaniu, sumieniu i podwójnych standardach

Historia, która miała być opowieścią o pomocy, przypomina raczej notarialny thriller: pełnomocnictwa, podpisy, a w tle pytania o etykę i konflikt interesów. Trochę żartu, sporo powagi — bo sprawa dotyka tego, co młodych najbardziej drażni: hipokryzji.

Dobry uczynek, który poszedł do notariusza? O „umowie z lustrem”, sporach o moralność i o tym, czemu młodzi coraz częściej mówią: „to ściema”.

 

 O co poszło — w trzy zdania (i jedno westchnienie)

Sprawa dotyczy transakcji mieszkania pana Jerzego i roli Karola oraz Marty Nawrockich, którzy — według doniesień — mieli pomagać, a finalnie stali się nabywcami. Na stole leżą umowy, pełnomocnictwa i wątki, które każą pytać, gdzie kończy się „pomoc”, a zaczyna interes. Westchnienie? Że to wszystko trzeba dziś tłumaczyć jak działanie ekspresu do kawy.

 

Reprezentowanie obu stron: prawo vs sumienie

W prawie cywilnym mamy znany problem: pełnomocnik nie powinien zawierać umowy „z samym sobą” ani reprezentować obu stron, chyba że pełnomocnictwo jasno to dopuszcza i realnie chroni interes mocodawcy. Innymi słowy: to teren minowy — formalnie da się go przejść, ale tylko w pancernych butach i z aptekarską precyzją.
Etycznie jednak pytanie brzmi prościej: czy słabszy był na końcu równie bezpieczny, jak na początku?

 

 

 „Pomagam i kupuję” — brzmi zgrabnie, wygląda niezręcznie

 

 

Nawet jeśli dokumenty coś dopuszczają, konflikt interesów nie znika. To trochę jak sędzia, który gra w tej samej drużynie — może i gwizdek ma legalny, ale mecz traci sens.

 

 

Dwie wersje, jeden akt i… jeszcze więcej pytań

 

W przestrzeni publicznej ścierają się narracje: pomoc  vs twarde rachunki.  Gdzie podpisano, kto reprezentował, na jakich warunkach — to szczegóły ważne nie tylko dla prawników. Bo z tych szczegółów rodzi się zaufanie albo jego brak.

 

 

 „Pani Marta była dobra, bo urodziła”. A przecież setki kobiet robią to samo

 

 

Dziękujmy za dobro — równo. Wiele młodych kobiet codziennie  podejmuje decyzję o urodzeniu dziecka bez kamer i konferencji. Znam też niejedną, która umie powiedzieć:  „seks? tak, ale po ślubie”. To też jest wybór, konsekwencja i wartość — tyle że bez fleszy. Tak jak tytułowa bohaterka książki Mathildy Weber Inge, która powiedziała Markowi Dziecko tak, ale po ślubie, żyjemy w XXI wieku i już przedszkolaki wiedzą że od całusów się w ciąże nie zachodzi.

 

 

 

 

 

 

A Kościół? Delikatny wątek, ale konieczny

 

 

Najbardziej boli, gdy niektórzy duchowni patrzą na konflikt interesów jak na „drobny kłopot wizerunkowy”. Jeśli mówimy z ambony o uczciwości, to  naszych rozliczajmy tak samo jak „tamtych”. Bo inaczej wygląda to, jakby ktoś pisał osobny Dekalog — rodzinny, selektywny, wygodny.

 Dlaczego młodzi mówią: „to ściema”?

Bo młodzi mają radar na niespójność: szczytne hasła + niejasne umowy = brak wiarygodności.   I to się potem lepi w ogólny wniosek: „wszyscy są tacy sami”. Szkoda, bo to właśnie zaufanie jest walutą, za którą kupuje się wspólnotę.

Co zrobić „po bożemu” i „po ludzku” — lista kontrolna

  1. Zero samo-kontraktów bez krystalicznego umocowania.  Jeśli pełnomocnik ma kupować od mocodawcy — niech dokumenty mówią to wprost i niech realnie chronią słabszego.
  2. Pełna przejrzystość finansów. Kiedy, ile, za co — w sprawach „pomocy” szczegóły są wszystkim.
  3. Opieka obiecana = opieka udowodniona.  Faktury, umowy, grafiki wizyt — nie tylko oświadczenia.
  4.  Spójność Kościoła.  Ta sama miara dla swoich i obcych, bo inaczej kazanie przegrywa z memem.

PODSUMOWANIE

Jeśli „dobroć” wymaga tylu przypisów co magisterka z prawa cywilnego, to znak, że coś poszło nie tak. A jeśli „chcieliście tylko pomóc” — następnym razem zróbcie to tak, by nikt nie musiał tłumaczyć różnicy między  miłosierdziem  a marżą.

FAQ — krótkie Q\&A

Czy umowa zawarta przez pełnomocnika z samym sobą jest zawsze nieważna?

Nie. Prawo dopuszcza wyjątki, jeśli pełnomocnictwo jasno na to pozwala i nie narusza interesu mocodawcy. To jednak strefa wysokiego ryzyka — etycznego i reputacyjnego.

Czy „dobra intencja” wystarczy, by uznać sprawę za czystą?
Nie. Intencje są ważne, ale liczą się skutki  i to, czy słabsza strona nie została pogorszona. Dokumenty i transparentność są tu kluczowe.

Dlaczego w ogóle mieszać Kościół do prywatnej transakcji?
Bo narracje moralne często pojawiają się jako tarcza lub pochwała dla działań publicznych. Jeśli używamy wielkich słów, musimy liczyć się z wielkimi oczekiwaniami.

Czy krytyka Kościoła to „atak na wiarę”?
Nie. To  apel o spójność. Wiara nie boi się prawdy, a etyka zaczyna się od własnego podwórka.

Co mogłoby odbudować zaufanie młodych ?
Trzy rzeczy: przejrzystość,  równa miara i  umiejętność powiedzenia „pomyliłem się”. To mocniejsze niż najlepsza kampania PR.

Masz inne spojrzenie?  Napisz w komentarzu ?, dorzuć argumenty, podlinkuj fakty. Spierajmy się fair — o zasady, nie o plemiona.